Czerwonym do wiaty przed Szklarskią. Jakaś godzina drogi. Noga bolała jak [autocenzura]. Szedłem bardzo wolno, ze wzgledu na stope. Po drodze omal nie zszedłem na zawał serca. Droga prowadziła przecinką przez las, widać było pomarańczowe światła Szklarskiej. W pewnym momencie drzewa ułożyły się tak, że zobaczyłem dwa pomarczańczowe poswiaty przypominające duchy. Włosy na głowie staneły dęba, paraliż nóg, kijki wbite w ziemie, serce bijące jak głupie w gardle. Po paru sekundach zdecydowałem się na ruch, po którym wszystko wróciło do normy. Ruszyłem. Droga zaczeła schodzć w dół, więc ból się nasilił, a wiaty nadal nie było. W pewnym momencie chciałem się poddać i pójsc spać gdzieś w krzakach. Stwierdziłem jednak, ze jak bedzie padac to lepiej pospac w wiacie. Po ruszeniu okazało się, że wiata była 2 minuty drogi dalej. Pod dojsciu zdąłem plecak rozłozyłem spiwór. Ugotowałem zupke chińską, na która podczas jedzienia zasnąłem...Hdy skończyłem plecak wrzuciłem pod ławke, na której spałem. co ważniejsze, rzeczy wylądowały w śpiworze. W końcu śpie!