Do Poznania jechało mi się jakoś tak dziwnie. Nie mogłem wyczuć tej atmosfery jeżdżenia pociągiem. Siedziałem, paliłem papierosy. Jakoś nie docierało do mnie, że przez najbliższy tydzień nie odwiedzę swojego zabałaganionego pokoiku z rozklekotanym komputerkiem, skrzypiącym łóżkiem, kolekcją butelek po piwie i masą niepotrzebnych, ale pożądanych przeze mnie gratów, wywołujących śmiech, konsternacje i w końcu brak zrozumienia połączony z rytmiczny pukaniem w czoło. Nie ruszało mnie nawet to, że odwiedzę miejsca, które tylko wydziałem i o których czytałem, zaliczę linie kolejowe, które znam tylko z tabel rozkładów jazdy, ani nawet to, że przez najbliższe 4 dni będę zmuszony nie spać, zwiedzać, pić, palić fajki i oglądać twarze dwóch popaprańców, którzy wraz ze mną kupili mitycznego kota w worku i sami wymyślają co w nim tak naprawdę siedzi, a potem wraz z kumplem i jego dziołchą łazić po górach.
Ale jechałem, nie zrażałem się.
W końcu klimat się odnalazł. W Poznaniu. Na peronie o drugiej w nocy. Bo kto normalny wysiada w Poznaniu o tej porze, tylko po to by napić się piwa i poznać nowych znajomych swoich starych znajomych.
Tak więc w Poznaniu, stojąc pomiędzy pociągami z Zakopanego do Świnoujścia i ze Świnoujścia do Łukowa oraz Lublina poznaliśmy Kasie i Kefira ze Szczecina, oni zaś poznali - Gazdusia z Milicza oraz mnie. Przedstawiał nas Tomek. Z Wrocławia. Nowe znajomości dopieczętowaliśmy nad piwem Żubr, które jest z rzekomo z Białegostoku, ale tak na prawdę leją je w Poznaniu :) Normalnie Kosmopolici. Z Kosmosu :D
Żeby było fajnie to jechaliśmy Ikarusem, na poznańskie osiedle Kosmonautów, które skądinąd znamy. Tyle że Wrocławskie :)