Na peronie stała PESA. Wsiedliśmy bez wachania - podróż niedługa - siedzenia jak z autobusów miejskich - bedzie boleć. Ruszamy. Podróż podupadłą Magistrala Podsudecką zawsze jest niesamowita. Na południu - góry, wzieniesienia, pagorki. Na połnocy - płaskie, lekko sfałdowane włościa Niziny Śląśkiej, pokryte szachownicą, co roku odnwianą prze tamtejszych rolników. Ława torowiska - szeroka. Ale tylko jeden tor, choć jest miejsce na drugi. Rosjanie zabrali - łup wojenny - odszkodawanie za zbrodnie. Co jakiś czas mijanki, na których kwitnie co jakiś czas rumun z horką. Czeka na wolny szlak. Tory kilometrami proste jak drut. Stacje - zarośniete - ale żywe. Ledwo. Inaczej wygląda kamieniołom w Rogoźnicy. Żyje pełnym dechem. Mijamy Jaworzyne. Tu śmierć w Muzeum Przemysłu i Kolejnictwa. Klniemy z Tomkiem na obecnego właściciela, który w poprzednie wakacje...a z resztą szkoda gadać. Mijamy Świdnice, Dzierżoniów. W końcu cel ukazuje się naszym oczom.